Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Holland. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Holland. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 31 lipca 2014

Welcome to the jungle.

Pierwszy sierpnia, no proszę. Jak to szybko leci. Muszę przyznać, że całkowicie straciłam rachubę czasu będąc tu w Holandii... Dziwne to uczucie, bo przyzwyczajona do prowadzenia wyzwania 365 wystarczyło mi wejść na tumblra i od razu wiedziałam, co kiedy robiłam. Muszę szybko zdobyć nowy telefon, bo ciężko mi jednak bez tego, a aparatu nie mam :S

Ale nie o tym dziś. Lubemu zepsuł się laptop na dobre, przez co zmuszony był do zakupu nowego. I nowy jest o wiele bardziej skory do współpracy, dało się szybko zainstalować czcionkę polską, czyli to czego potrzebowałam najbardziej. To właśnie brak czcionki hamował mnie przed opublikowaniem postów tu - tekst bez polskich znaków wyglądał tak okrutnie nieestetycznie :/ Chyba coś we mnie jednak jest z perfekcjonisty...


Przechodząc do tematu właściwego - jakiś czas temu byłam wraz z Lubym i naszą znajomą Lydią w Zoo mieszczącym się w mieście Amersfoort. I muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego Zoo. W porównaniu do niego łódzki przybytek wypada słabo.


Najbardziej zachwycił mnie sposób budowy klatek dla zwierząt. Nie są to ogrodzone kwadratowe przestrzenie, czego się podświadomie spodziewałam. Często zamiast krat czy szerokich fos postawiona była gruba pancerna ściana ze szkła, która dawała świetną widoczność, i zwierzęta mogły swobodnie podejść aż pod nią. Oprócz tego wspaniałe były specjalne przejścia linowe nad klatkami, na tyle wysoko by było bezpiecznie, ale nadal czuło się niesamowitą bliskość na przykład niedźwiedzi siedzących 3 metry pod tobą :3
Do pary z przejściami linowymi (na końcu których nie było schodów, a zjeżdżalnie) dostępne były też tunele pod wybiegami. Podobne emocje.

Kot, widzę kota *__*
Moim numerem jeden były jednak małe budynki, do których wchodziło się bez jedzenia i w ciszy, bo zwierzęta nie były odgrodzone niczym od przejścia. W jednym z takich budynków było bardzo ciepło, z głośników leciały dźwięki dżungli i wszędzie rosły tropikalne rośliny. Zatrzymaliśmy się na środku podwieszonego w powietrzu przejścia i wypatrywaliśmy zwierząt. Przez dobrą minutę nic się nie działo, i już chcieliśmy iść do kolejnego pomieszczenia... gdy coś malutką i mięciutką łapką dotknęło mojej twarzy : D Odwróciłam głowę i zobaczyłam malutkie małpki siedzące na gałęzi. Wyciągnęłam rękę i jedna na nią weszła na chwilę :3 Niestety chwilę później do budynku wbiegło stado rozwrzeszczanych dzieciaków i małpki uciekły.
W pokoju obok były leniwce, niestety żadnemu nie chciało się ruszyć z miejsca, jedynie dostojnie zwisały z konarów niczym tropikalne owoce.

Nie mam zdjęć z tego miejsca, gdyż miałam przy sobie tylko tablet z umierającą baterią, i było tam na tyle ciemno że nic tabletowy aparat by nie zarejestrował :/

Następnie poszliśmy na podest koło wybiegu żyraf, który był na wysokości ich głów. Jedna podeszła i ją pogłaskałam *_*



Bardzo ciekawe było także miejsce dla wielkich ptaków. Wchodziło się pod wielki 'namiot' z siatki, gdzie ptaki swobodnie się przemieszczały. Najfajniejsze były wielkie sępy, podlatujące bardzo blisko, patrząc się na ciebie jakbyś był apetycznym stekiem.


Luby i niezainteresowany sęp
Pelikany i słońce świecące prosto w moją twarz >.>

Oddzielną częścią Zoo był duży Dinopark. Choć niestety nie było tam żywych stworzeń, to i tak nie dało się nudzić. Szło się wyznaczonym szlakiem niczym po osi czasu, co kawałek z tablicą (po holendersku jedynie, ale miałam tłumaczy) opisującą historię Ziemi i mapą kontynentów. Co było świetne, to dinozaury w skali 1:1 poustawiane odpowiednio do czasu swojego istnienia, a po krzakach poukrywane były głośniki z odgłosami wydawanymi przez te stworzenia. Brzmiało to tak realistycznie, że nie raz podskoczyłam ze strachu, słysząc donośny ryk dochodzący zza drzewa xD

Natomiast dino widoczny na zdjęciu wydawał niesamowicie słodkie dźwięki, oczywiście porównując do jego masy :3


Tuż obok DinoParku część Zoo ustylizowana była na japoński ogród. Można było tam znaleźć japońską czapkę, makaki japońskie, piękne stawy z karpiami Koi i florą charakterystyczną dla kraju Wiśni.
Wiem jedno - gdy kiedykolwiek w przyszłości zdarzy mi się posiąść skrawek ziemi, mój ogródek będzie właśnie w tym stylu.



                                   ☾ shorts - Terranova  top - New Yorker  hat - vintage  shoes - Decathlon  

Tu kilka słów odnośnie mojego zestawu. Jest to, jak ja to nazywam 'ekstremalny casual', czyli innymi słowy usilna próba przemycenia choć odrobinki mhroku Jak widać po butach, postawiłam na wygodę - jedyne buty jakie wzięłam to właśnie sportowe kalenji i czarne canvasowe buty na obcasie. W Zoo się nie siedzi, więc o obcasach nie było nawet mowy, dlatego sukienki też odpadły na starcie bo by nie pasowały. Pogoda nie pozwalała na długie spodnie, i tak to drogą eliminacji pozostały mi krótkie spodenki kupione z myślą o treningu pole dance. Do tego moja ulubiona bluzka z sową i kapelusz, by mi głowy nie przegrzało, bo już kilka razy coś na wzór udaru słonecznego przeżyłam i nie jest to miłe uczucie.

Muszę znaleźć czarne buty treningowe, przynajmniej będą bardziej pasowały >.<
Bardzo żałuję braku porządnego aparatu tego dnia, ale dobrze że tablet dał radę uwiecznić cokolwiek.
Okazało się, że spędziliśmy w Zoo ponad 6 godzin, co każdy odczuł jako maks 4. Na szczęście cień drzew uchronił mnie i Lydię przed opaleniem się, bo mimo filtrów SPF50 tyle czasu na dworze zrobiłoby swoje.

Teraz bardzo chcę pójść do Zoo w Łodzi, słyszałam od brata, że dużo się ostatnio zmienia tam na dobre, jest motylarnia i ładniejsze wybiegi dla kotów.



Plus mały bonus, wszak nie mogłam pozostawić tej JEDYNEJ wąskiej i pionowej rury w spokoju. Taka okrutna jestem, ha.



sobota, 10 listopada 2012

Asymilacja.


Już trochę czasu minęło od momentu, gdy sobie wybyłam do Holandii.

Wiele kroków poczyniłam, by uczynić sobie otoczenie przyjaźniejszym - konto w banku jest, zameldowanie jest, własny kubek i czajnik są. Pracy szukam, choć na razie poszukiwania są skutecznie hamowane przez porządne przeziębienie :/

Pojawiły się też pierwsze problemy typu co zrobić gdy nikt tutaj nie umie dobrze gotować lub jedna walizka ubrań nie wystarcza, pomocy! Z tego też powodu chorowanie jest mi wybitnie nie na rękę, ale cóż ja na to poradzę... Z lubym intensywnie szukamy mieszkania, które rozwiąże większość naszych problemów (jego rodzinka też potrafi nieźle zajść za skórę).


Coś z aktualności. Projekt 365 ruszył pełną parą, szczerze mówiąc nie spodziewałam się takiego dużego odzewu. Kilka osób stworzyło też własne projekty zdjęciowe inspirowane moim, co mnie bardzo cieszy :)
Link do projektu znajdziecie w zakładce na górze strony, tuż pod tytułem tego bloga.



Jeśli mowa o zakładkach - zaktualizowałam moją wishlistę, zmieniając kilka rzeczy w Wielkiej Szóstce. Aktualnie namiętnie poluję na spodnie Punk Rave, bo z trwogą spostrzegłam, że nie mam żadnych ładnych i uniwersalnych spodni w klimacie. Znaczy się... jestem w posiadaniu takowych, ale zostawiłam je w Polsce, wraz z innymi rzeczami. Niestety, mając do dyspozycji tylko jedną walizkę, spakowałam ubrania najbardziej uniwersalne. Brakuje mi też lekkich czarnych butów na niskim obcasie, ale na szczęście tutaj mam bardzo duży wybór i niskie ceny, więc to akurat nie problem.






piątek, 26 października 2012

Gdzie ta herbata?



 Ledwo udało mi się spakować rzeczy do jednej walizki. Ubrania, kosmetyki, biżuteria, książki - wszystko przeszło dokładną selekcję. Z jednej strony dowiedziałam się, ile naprawdę mi potrzeba do życia, z drugiej uświadomiłam sobie, jak przydatne mi były takie umilacze jak pięć różnych mgiełek do ciała, lusterko stojące na biurku, piórnik pełen kolorowych pisaków... Wiem, że z jednymi perfumami, lusterkiem kieszonkowym czy zwykłym czarnym długopisem da się żyć, ale nie ukrywam - czasami każdy chce się poczuć wygodniej.
A radość to też te małe przyjemności ;)


Wtorkowa podróż była długa i męcząca, choć okraszona przepięknymi widokami zachodzącego słońca, bezkresnego horyzontu, śmiechem i przepełniającym mnie uczuciem szczęścia.

Już zdążyłam się przyzwyczaić do nowego rytmu dnia, choć nadal odczuwam niewypowiedziany brak zajęć na uczelni. Szczególnie o poranku, gdy Cyriel budzi mnie rano, przygotowując się do wyjścia na uczelnię, zawsze przed wyjściem otulając mnie szczelniej  kołdrą i całując w czoło na dobranoc.

Jednak takie samotne przedpołudnia dają mi czas do odpoczynku, relaksu przy dobrej książce bądź podręczniku do kanji i odprężającej muzyce.



Czekam, aż załatwię wszystkie potrzebne rzeczy i będę mogła podjąć pracę.
Pierwsze, co zrobię po wypłacie, to wyprawa do sklepu po duży, bardzo duży kubek i po paczuszkę herbaty earl grey. Tak mi tu tego brakuje...





poniedziałek, 8 października 2012

Podróżuj, śnij...




Za dwadzieścia lat bar­dziej będziesz żałował te­go, 
cze­go nie zro­biłeś, niż te­go, co zro­biłeś. 
Więc od­wiąż li­ny, opuść bez­pie­czną przys­tań. 
Złap w żag­le po­myślne wiat­ry. 
Podróżuj, śnij, od­kry­waj. 


 -  Mark Twain                









I tymże sposobem zapadła ostateczna decyzja.
Wkrótce wybywam do Holandii, wstępnie na rok. Co dalej, to już życie pokaże.

Wiele nieprzespanych nocy, wypitych herbat, wypalonych świec. Czy warto? Na pewno. Lepiej spróbować niż siedzieć bezczynnie, w chmurze niewyraźnych domysłów i spekulacji. 



Nie zdawałam sobie sprawy, że poważne decyzje są takie uciążliwe. Ciążą na żołądku niczym ciężkostrawny posiłek, spędzają sen z powiek skuteczniej od strasznych koszmarów. I te myśli, "czy to dobra droga?", "czy nie będę żałować?" "czy..."







Stop.
Clean your mind.
There's whole World in front of You.
Just dare to straighten Your hand,
And grab it.





Wraz ze zmianą sytuacji zmieniają się moje potrzeby.
Potrzebuję miejsca, gdzie będę mogła dzielić się swoimi przemyśleniami, smutkiem i radością, tęsknotą i beztroską. 
Ten blog bardzo wpasowuje się w moje kryteria. Mam nadzieję, że i Was trochę zainteresuje to, co napiszę.
 A nawet, jeśli nie... w końcu robię to tylko dla siebie.







A muzyka, jak zawsze - tak bardzo prawdziwa.















poniedziałek, 23 lipca 2012

Rowery i wodne truskawki.

Follow my blog with Bloglovin
UWAGA: trwa generalny remont strony! Ze zmianami zapoznam Was później, teraz przerywnik w postaci relacji z wyjazdu :)




Od ponad dwóch tygodni jestem czasową emigrantką przebywającą w Holandii. Pokusiłam się o użycie słowa "emigrantka" gdyż to nie pierwszy mój dłuższy pobyt w tym kraju, aktualnie będę tu koczować przez półtora miesiąca, a za 3 lata mam zamiar przeprowadzić się tu na stałe. Ale o tym kiedy indziej ;)

Zdążyłam przywyknąć do holenderskiej "egzotyczności", która powaliła mnie na kolana w grudniu podczas mojego pierwszego pobytu w rodzinnych stronach mego Lubego. Dziwny, rzęrzący język będacy pomieszaniem niemieckiego, francuskiego, angielskiego i Bóg-wie-czego-jeszcze, nieskazitelne drogi, masowy atak rowerów na kluczyk, wiecznie uśmiechnięci ludkowie, no i to wspaniałe Ojro.
Egzotycznie, bo nie polsko. Sam Cyriel zauważył, że Polacy są depresyjnie poważni, z poker fejsem na twarzach, wiecznie niezadowoleni. Muszę przyznać, że nawet zdarza się mu wytykać moje typowo polskie smutanie (a myślałam, że ze mnie jest piękny okaz optymistki :P).


Powolutku dochodzi do mnie, że nie ma się czym zachwycać nadmiernie, z samego tytułu "bo Europa, bo Zachód". Kraj jak kraj... nie gorszy, nie lepszy, inny po prostu.




Głównym problemem, z jakim się spotykam na codzień jako obcokrajowiec to klony. Wszędzie, gdzie nie pójdziesz, klony. O zabudowie tu mowa - osiedla domów bliźniaków, trojaczków, pięcioraczków, okna te same, drzwi te same, układ mieszkań ten sam. Swoją indywidualność możesz zaakcentować awangardowym kolorem zasłon, a raczej powieszeniem jakichkolwiek w oknie: z tego co widzę, Holendrzy raczej nie lubią się z firankami i można pięknie przeskanować wyposażenie mieszkań z ulicy ;)
Przez tą klonowatość za każdym razem, gdy jadę gdzieś z Cyrielem rowerami, gubię się w terenie. Albo nauczę się znaczyć jakoś teren (bez skojarzeń proszę) albo nie ma dla mnie nadziei xD Chodź kilka tras na szczęście zapamiętałam, i sama trafię, jadąc rowerem oczywiście. Na kluczyk. Swoją drogą świetny pomysł, rowery wyposażone są w małe urządzenie, które blokuje tylne koło i jedynie z kluczykiem w "stacyjce" można ruszyć. Gorzej jak się owy kluczyk zgubi gdzieś w akcji, ale to już detal ;P

Inna, ważna dla mnie sprawa: owoce! Nektarynki jedynie 99 eurocent za 500 gram (tu w sklepach cena wszystkiego co na wagę podawana jest dla 500gram, dla mnie zagadka nie do rozwikłania), brzoskwinie i kiwi podobnie. Truskawki natomiast 2 euro za maciupki koszyczek, taki w jakich sprzedaje się w Polsce maliny. I muszę przyznać, że... te wodne kulki tylko wygladem przypominają truskawki. Kwaśne to, wodniste i bez smaku. I drogie.


Noc już głęboka, więc skończę mój wywód i pójdę spać jak to ludzie mają w zwyczaju.