Podróż minęła mi szybko, mimo półgodzinnego opóźnienia (nic niespodziewanego, gorąco pozdrawiam PKP). Przesiadka w autobus także poszła gładko. Pod studiem czekała już na mnie Sariel, a chwilę później dotarła Ithil.
Dostałam polecenie od pana Tulipana by dobrze się najeść, co uczyniłam w pobliskim przytulnym barze.
Bardzo fajny wystrój tam mieli, i smacznie.
A po posiłku wraz ze znajomymi poszłam do studia tatuażu "Syrena" i stało się to.
źródło |
Szczerze powiem, nie jestem w stanie podać dokładnego czasu robienia tego tatuażu. W studiu byłam o 16:00, a na dopracowanie i przygotowanie wzoru poświęciliśmy około godziny. Ze studia wyszłyśmy chwilę przed 20:00, więc w przybliżeniu trwało to 3 godziny.
Większość czasu przesiedziałam w sposób widoczny na poniższym zdjęciu. Byłam świadoma faktu, że mam niski próg bólu, jednakże nie wiedziałam, że jest aż TAK niski. Na samym początku tatuowania przyznam się, że zrobiło mi się całkowicie biało przed oczami i lekko się zatoczyłam, pan Tulipan już chciał mnie łapać.
Czasami także mi się pisnęło, ale ogólnie byłam cicha i grzeczna. Jak to określił pan Tulipan, "dzielny przechuj". Nie śmiem zaprzeczyć.
Czasami sytuacja wymagała przyjęcia innej pozycji. Dodam, że było mi naprawdę wygodnie.
Tatuaż odpowiednio zabezpieczony, by przetrwał czas podróży do domu Sariel. Rękę miałam nieźle spuchniętą. Przypominało mi to bardzo ramię Popeye'a :P Widać to było jednak po zdjęciu opatrunku, a wtedy zdjęć już nie robiłam.
Dziś, czyli w poniedziałek, stwierdzam że tatuaż elegancko mi się goi, trochę swędzi ale ostrzegano mnie przed tym ;P Dodatkowo ze strachem stwierdzam, iż mimo naprawdę dużego bólu już zastanawiam się, jaki wzór w jakim miejscu będzie kolejny...