poniedziałek, 8 grudnia 2014

Carved earth, cold, hiding from you in this skin, so old.

W piątek pojechałam do Warszawy.
Podróż minęła mi szybko, mimo półgodzinnego opóźnienia (nic niespodziewanego, gorąco pozdrawiam PKP). Przesiadka w autobus także poszła gładko. Pod studiem czekała już na mnie Sariel, a chwilę później dotarła Ithil.
Dostałam polecenie od pana Tulipana by dobrze się najeść, co uczyniłam w pobliskim przytulnym barze.
Bardzo fajny wystrój tam mieli, i smacznie.


A po posiłku wraz ze znajomymi poszłam do studia tatuażu "Syrena" i stało się to.
źródło

Szczerze powiem, nie jestem w stanie podać dokładnego czasu robienia tego tatuażu. W studiu byłam o 16:00, a na dopracowanie i przygotowanie wzoru poświęciliśmy około godziny. Ze studia wyszłyśmy chwilę przed 20:00, więc w przybliżeniu trwało to 3 godziny.



Większość czasu przesiedziałam w  sposób widoczny na poniższym zdjęciu. Byłam świadoma faktu, że mam niski próg bólu, jednakże nie wiedziałam, że jest aż TAK niski. Na samym początku tatuowania przyznam się, że zrobiło mi się całkowicie biało przed oczami i lekko się zatoczyłam, pan Tulipan już chciał mnie łapać.
Czasami także mi się pisnęło, ale ogólnie byłam cicha i grzeczna. Jak to określił pan Tulipan, "dzielny przechuj". Nie śmiem zaprzeczyć.


Czasami sytuacja wymagała przyjęcia innej pozycji. Dodam, że było mi naprawdę wygodnie.








Tatuaż odpowiednio zabezpieczony, by przetrwał czas podróży do domu Sariel. Rękę miałam nieźle spuchniętą. Przypominało mi to bardzo ramię Popeye'a :P Widać to było jednak po zdjęciu opatrunku, a wtedy zdjęć już nie robiłam.



Dziś, czyli w poniedziałek, stwierdzam że tatuaż elegancko mi się goi, trochę swędzi ale ostrzegano mnie przed tym ;P Dodatkowo ze strachem stwierdzam, iż mimo naprawdę dużego bólu już zastanawiam się, jaki wzór w jakim miejscu będzie kolejny...



Poza tym bardzo motzno polecam genialnego pana Tulipana! 10/10 WORTH.

Tu możecie zobaczyć jego dzieła: KLIK oraz KLIK





środa, 3 grudnia 2014

Howling wind

Dni przemijają cicho jak szare obłoki.
Gdzieś w oddali zbierają się burzowe chmury. Pytanie, czy nawałnica do mnie dotrze, czy rozmyje się pozostając w oddali.

Coraz bardziej boję się piątku. Myśl o tatuażu niesamowicie mnie cieszy, jednak strach przed igłami znów daje mocno o sobie znać. Żeby tylko nie skończyło się to mdleniem :x Mózgu, stop.

Ostatnio pogoda daje mi w kość. Jestem mimo wszystko ciepłolubnym stworzeniem i temperatury ujemne mi nie sprzyjają.



Niedawno tworzyłam takie oto dzieło - kosmiczną pastel gotycką galaretkę. W momencie tężenia dodałam cukrowe gwiazdki i patyczkiem powpychałam je na różne głębokości. Bałam się trochę tego eksperymentu, ale na szczęście gwiazdki nie rozpuściły się i nie zabarwiły wokół siebie galaretki :)
Zaczęłam coś ostatnio bardziej tworzyć w kuchni i już myślę nad kolejną, jeszcze bardziej klimatyczną galaretką >D świetnie by było gdybym znalazła czarne cukrowe gwiazdki czy coś w ten deseń.



Muszę się w końcu zmotywować do robienia zdjęć moim stylizacjom. Ale co zrobię, że ze mnie leniwa buła :x
Niedługo opublikuję kolejną recenzję rzeczy kupionych u Holycreep.